Przed
akcją "Wisła"
Ciemne oblicze repatriacji
Pół wieku temu, w kwietniu 1947 r., władze
polskie postanowiły o rozpoczęciu akcji "Wisła". W wyniku
przymusowych wysiedleń na ziemie zachodnie i północne
przestała istnieć zwarta ukraińska mniejszość narodowa w
południowo-wschodniej Polsce, zlikwidowano jednocześnie
oddziały Ukraińskiej Powstańczej Armii. Lecz zanim doszło do
akcji "Wisła", w latach 1945 - 1946 odbyła się akcja
repatriacyjna, w wyniku której wyjechała na sowiecką Ukrainę
większość Ukraińców zamieszkałych w naszym kraju.
Nakreślona przez Stalina i jego zachodnich partnerów
nowa polska granica wschodnia, choć miała (rzekomo) posiadać
podstawę etnograficzną, nie była sprawiedliwa ani dla Polaków,
ani dla Ukraińców. Zresztą żadna granica nie byłaby
sprawiedliwa - tak dalece skomplikowane były tu stosunki
narodowościowe. Jedna niesprawiedliwość pociągała za sobą
drugą: porzucenie stron ojczystych przez setki tysięcy ludzi,
którzy wobec zmiany granic chcieli repatriować się lub byli do
tego przymuszani przez władze. Do Polski, przyjechało z
Ukrainy ponad 700 tys. Polaków. Na Ukrainę wyjechało 450 tys.
Ukraińców, na podstawie układu o przesiedleniu zawartego
między PKWN a rządem sowieckiej Ukrainy. Artykuł 1 układu
stanowił: "ewakuacja jest dobrowolna i dlatego przymus nie
może być stosowany ani bezpośrednio, ani pośrednio. Zbiór
dokumentów ČRepatriacja czy deportacjaÇ, dotyczący
przesiedlenia Ukraińców z Polski do USRR w latach 1944-1945,
który ukazał się pod redakcją Eugeniusza Misiły, dowodzi, że
znaczna część Ukraińców została zmuszona do wyjazdu z Polski.
W połowie 1945 r. załamała się akcja przesiedleńcza (do
tego czasu Polskę opuściło 230 tys. Ukraińców). Ustały
dobrowolne zgłoszenia na wyjazd. Odtąd rozpoczął się okres
stosowania pośredniego i bezpośredniego przymusu,
egzekwowanego nieraz brutalnie przez wojsko. W rezultacie
musiało wyjechać na sowiecką Ukrainę 333 tysiące Ukraińców.
Opuszczanie ojczyzny jest zdradą
Dlaczego Ukraińcy chcieli pozostać w Polsce? Mówił o
tym ukraiński działacz, Jarosław Konstantynowicz, na
konferencji w Ministerstwie Administracji Publicznej w połowie
1945 r. Jako pierwszą przyczynę wymienił niezwykłe
przywiązanie do ziemi, jako drugą małżeństwa mieszane, trzecią
- o której powiedział nad wyraz delikatnie, było to, że
"ustrój społeczny po tamtej stronie nie odpowiada w zupełności
ludności ukraińskiej". Wreszcie czwarta przyczyna to zżycie
się ludności polskiej i ukraińskiej.
Z pewnością największą rolę grały przywiązanie do swojej
ojcowizny oraz lęk przed życiem w ZSRR, o którym wiedziano
rzeczy jak najgorsze. Te dwa elementy były mocno podnoszone w
propagandzie Ukraińskiej Powstańczej Armii i Organizacji
Ukraińskich Nacjonalistów, w formie uświadamiania, perswazji,
a nawet gróźb. Argumentowano, że Ukraińcy mają pełne prawo
pozostać na swojej ziemi, nawet wtedy, gdy ona chwilowo należy
do Polski. Przypominano, że Ukraińcy żyją na terytorium
ukraińskim. "I dlatego też żaden Ukrainiec i żadna Ukrainka
nie porzucą swej ziemi ojczystej i nie będą się nigdzie
przesiedlać. "Tiso", prowidnyk rejonu II nadrejonu OUN
"Chołodnyj Jar", pisał w instrukcji dla dowódców samoobrony,
że tego, kto dobrowolnie podpisuje oświadczenie o
przesiedleniu (a nawet i przymusowo), trzeba osądzić jak
zdrajcę i należy postępować z nim jak ze zdrajcą. Apelowano:
"Lepiej jest zginąć, niż rzucić swoją ziemię ojczystą". Część
Ukraińców nie wyjeżdżała więc pod groźbą terroru ze strony
rodaków.
Władze OUN i UPA ostrzegały rodaków, że w sowieckiej
Ukrainie mogą spodziewać się wszystkiego najgorszego.
"Bolszewicy bardzo wiele obiecują przesiedleńcom i zwodzą ich,
a co dadzą i jak będzie w rzeczywistości - dobrze wiadomo. Bo
bolszewicy zawsze obiecują raj, a dają - piekło". Roztaczano
nawet obraz zagłady. Naród ukraiński wie, że każdy stalinowski
szlak przesiedleńczy prowadzi na Sybir i Sołówki, skąd nie
tylko, że nikt nie wraca, ale i kruk kości nie przyniesie.
Odezwa Prowidu OUN w Polsce mówiła rzeczowo i zwięźle: ludność
ukraińska nie chce opuścić swych siedzib, bo na sowieckiej
Ukrainie nie ma zapewnionych praw narodowych, politycznych i
religijnych.
Zdawano sobie jednak sprawę z tego, że opuszczenie Polski
jest nieuchronne. Po wysiedlonych miały wobec tego pozostać
tylko zgliszcza. Akcję palenia wsi ukraińskich, połączoną z
napadami na wsie polskie, uznaje Eugeniusz Misiło za poważny
błąd ze strony UPA. Wywołała ona w społeczeństwie polskim
uczucie realnego zagrożenia, władzom dała argument do użycia
wojska do przymusowego przesiedlenia, a wojsku pretekst do
represji wobec Ukraińców.
Wbrew literze układu
Władze lokalne podważały i łamały zasadę dobrowolności
przesiedlenia się. Wojewoda lubelski, Kazimierz Sidor, członek
PPR, pisał do prezydium KRN i PKWN, że większość Ukraińców to
"element przeżarty nacjonalizmem szowinistycznym ukraińskim,
który obecnie prowadzi wybitnie szkodliwą robotę w stosunku do
narodów polskiego i narodów ZSRR (...) Masa ta będzie stanowić
zawsze ośrodek działań faszystowskich, reakcyjnych,
przeciwpolskich i przeciwsowieckich". Wojewoda, konkludował,
że klauzula dobrowolności w umowie o przesiedleniach jest
niesłuszna i powinno się prowadzić przymusowe wysiedlenie
tych, którzy - jego zdaniem - w swojej masie określali się
jako Ukraińcy i którzy w masie swej współpracowali z
Niemcami. Kuriozalne wręcz było zarządzenie starosty
powiatowego w Lesku. Powołując się na umowę o przesiedleniu,
oznajmiał: "Wzywam Ukraińców miasta Leska, by do dnia 30 XI
1945 r. zgłosili się dobrowolnie do Ukraińskiej Komisji
Przesiedleńczej w Lesku celem wyjazdu. Zaznaczam, że po
upływie powyższego terminu obywateli, którzy nie zgłoszą się
na wyjazd, wysiedli się przymusowo przy pomocy wojska". Lecz
w tym samym czasie I sekretarz KW PPR w Rzeszowie
pisał do KC: "Uważamy, że taktyka bezwzględnego wysiedlenia
wszystkiej ludności ukraińskiej jest niesłuszną i w rezultacie
przyniesie nam nieobliczalne straty materialne".
Konieczność wyjazdu Ukraińców tak uzasadniał dyrektor biura
prezydialnego Rady Ministrów na konferencji w Ministerstwie
Administracji Publicznej w połowie 1945 r.: "Mamy tendencję,
by być państwem narodowym, a nie narodowościowym. Nie chcemy
nikomu robić krzywdy, ale chcielibyśmy usunąć problem
mniejszości narodowych". Niestety, bez krzywdy celu tego nie
można było osiągnąć.
Naciski i gwałty
Metodą nacisku było egzekwowanie wszelkich świadczeń i
podatków od ludności ukraińskiej. W lutym 1945 r.
wojewoda rzeszowski nakazał wydanie zarządzenia, obciążającego
Ukraińców wszelkimi ciężarami z zakresu świadczeń wojennych.
Nie ukrywano, że "powyższe zarządzenie powinno skłonić
Ukraińców, względnie Rusinów, zwłaszcza wrogo usposobionych do
Polaków, do przeniesienia się na wschód".
Na zebraniu w starostwie w Gorlicach w sierpniu 1945 r.
zastanawiano się "w jaki sposób należy postępować i co czynić
należy, aby, nie używając przymusu i presji, doprowadzić
Łemków do dobrowolnego opuszczenia swoich osiedli i
wyemigrowania na swe ojczyste ziemie - do Ukrainy.
Zdecydowano, by nałożyć podatki na ludność łemkowską,
wyznaczyć kontyngent i ściągać go bezwzględnie, ściągać
podatki zaległe". Był to oczywisty przykład wywierania presji.
Ale na przesiedlenie naciskali także delegaci władz
sowieckiej Ukrainy. "Złagodzenie przymusu w stosunku do Łemków
wywołało sprzeciw ze strony pełnomocnika rządu USRR ds. spraw
ewakuacji. Pełnomocnik żąda zupełnej ewakuacji ludności
łemkowskiej, powołując się na instrukcje swego rządu". Delegat
sowieckiej Ukrainy żalił się na brak współpracy polskiej
administracji w powiecie nowosądeckim w akcji
przesiedleńczej Łemków.
Do pozostania na ojcowiźnie zniechęcały Ukraińców walki
między UPA a wojskiem polskim i zdarzające się napady na
ukraińskie wsie. Dokonywały ich oddziały milicji oraz - z
drugiej strony barykady - oddziały polskiego zbrojnego
podziemia, czasami z udziałem mieszkańców polskich wsi.
Najgłośniejsza była napaść oddziału NSZ na wieś Wierzchowiny.
Zamordowano tam 197 osób w sposób tak okrutny, jakby celowo
miał, jako zemsta, przypominać okrucieństwa dokonywane na
Polakach przez UPA na Wołyniu. Komisja państwowa, badająca
okoliczności tego mordu, stwierdziła, że ludność Wierzchowin
zachowała się lojalnie podczas wojny wobec Rzeczypospolitej.
Jej mieszkańcy nie należeli do żadnej ukraińskiej organizacji
terrorystycznej. Po wojnie wstępowali do WP, MO i UB.
Dowódcy UPA rozkazywali podległym oddziałom,
by przeciwdziałali wysiedlaniu. "Niszczyć wszystkie
komisje przesiedleńcze i wszystkich tych, którzy zmuszają do
wysiedlenia". "Wystrzelać komisję przesiedleńczą i ich
sługusów" - rozkazywał prowidnyk okręgu OUN. "Wojsko polskie,
które będzie zmuszało do przesiedlenia, należy bić bez względu
na ofiary". W jednym z rozkazów zabraniano zabijać cywilnych
Polaków, a szczególnie kobiet i dzieci, nakazywano puszczać
wziętych do niewoli żołnierzy. Wypadki mordowania ludności
cywilnej i jeńców nie były jednak odosobnione. Ale o tym
akurat nie ma mowy w zbiorze "Repatriacja czy deportacja"
Eugeniusz Misiło pisze we wstępie, że zachodzi pytanie, do
jakiego stopnia obrona ukraińskiej ludności cywilnej przed
przymusem wysiedlenia usprawiedliwiała agresywne działania
wobec polskiej ludności cywilnej, administracji i wojska.
Stawia też pytanie: gdzie się kończyło zadanie wojska
polskiego walki z UPA i ochrony ludności polskiej przed jej
atakami, a zaczynało się orężne zmuszanie Ukraińców do
opuszczania ojczystych stron, brutalna pacyfikacja ukraińskich
wsi. Dokumenty ukraińskie mówią o przypadkach rabunków,
gwałtów i zabójstw dokonywanych na Ukraińcach.
Były też i jaśniejsze strony. W sprawozdaniu komendy WiN z
przemyskiego jest mowa o tym, że Polacy zaświadczali polskie
pochodzenie Ukraińców przed komisjami ewakuacyjnymi. Ukraińcy
z kolei oszczędzali gospodarstwa Polaków przy paleniu
własnych, zapewniali im bezpieczeństwo w razie akcji
zbrojnych.
Los pozostałych
Po zakończeniu repatriacji pozostało jeszcze około 150
tys. Ukraińców. Ich los zdecydował się w 1947 r., ale już w
1945 minister Władysław Wolski mówił: "Żeby zlikwidować bandy
grasujące na tych terenach, trzeba je pozbawić bazy, na której
się opierają".
Władze polskie, pomne doświadczeń z przeszłości, kierując
się też urazami i stereotypami podzielanymi przez
społeczeństwo polskie, postanowiły w drastyczny sposób
zlikwidować źródło narodowościowych konfliktów. I cel swój
niewątpliwie osiągnęły.
"Potępiamy ją jednoznacznie i z całą mocą" - piszą o akcji
"Wisła" Polacy, autorzy apelu opublikowanego w tegorocznej
marcowej "Kulturze". Jednak trudno nie zauważyć, że jeśli dziś
nie ma poważniejszych konfliktów narodowościowych w
południowo-wschodniej Polsce, to jest to w wielkiej mierze
rezultatem przymusowych wysiedleń Ukraińców, zarówno tych
wysiedleń, których dotyczy zbiór dokumentów z lat 1944
i 1945, jak i tych z roku 1947.
Ceną za dzisiejszy komfort był ówczesny dramat Ukraińców -
jednostek, jak i całej społeczności oderwanej od swej
ojcowizny. Trwający do dziś ból Ukraińców Polacy powinni
szczególnie dobrze rozumieć. Przeżywali bowiem taki sam dramat
wykorzenienia - ze Lwowa, znad Dniestru i Seretu, dramat, na
który krwawym cieniem kładzie się śmierć 100 tysięcy Polaków w
latach 1943 - 1944, w większości wymordowanych przez oddziały
Ukraińskiej Powstańczej Armii, w części poległych w walkach z
nimi (trzeba jednak też pamiętać o ówczesnych stratach
ukraińskich, m.in. w wyniku polskich akcji odwetowych). 300
tysięcy Polaków w obawie przed terrorem UPA lub widząc jego
skutki, uciekło za San, zgodnie zresztą z intencją inicjatorów
akcji depolonizacyjnej. To także nie była dobrowolna
repatriacja.
Akcja "Wisła" i walki polsko-ukraińskie w latach 1944 -
1947 jako źródło polemik oraz temat prac historyków, zepchnęły
w cień sprawę w dużej części przymusowej repatriacji ludności
ukraińskiej. Z tego cienia wydobywa je zbiór dokumentów
"Repatriacja i deportacja".
Tomasz Stańczyk
"Repatriacja czy deportacja. Przesiedlenie Ukraińców z
Polski do USRR 1944-1946". Tom I. Dokumenty. Pod redakcją
Eugeniusza Misiły. Oficyna Wydawnicza "Archiwum Ukraińskie",
Warszawa 1996
|